W piątkowy wieczór, mimo pochmurnej, jesiennej aury, Izba Wodiczków zgromadziła liczne grono miłośników podróżowania na ostatnim w tym roku wieczorze z cyklu „Podróże Wołominiaków”. Bohaterami spotkania byli państwo Grażyna i Marek Ładomirscy. Tym razem opowiedzieli o ostatnim etapie swojej podróży dookoła świata – Nowej Zelandii I Australii. A ponieważ są to najbardziej odległe od Polski miejsca na trasie ich podróży dookoła świata, ta relacja też będzie najdłuższa.
Gości powitała Anna Machowska, która wprowadziła zebranych w klimat obu egzotycznych krajów leżących na półkuli południowej. Klimat odwrotny do naszego, europejskiego, bo w miesiącach marzec-wrzesień (w tych miesiącach w roku 2015) Państwo Ładomirscy przebywali na antypodach) panowała tam jesień i zima.
Istnienie kontynentu na półkuli południowej przepowiedział już Ptolemeusz kreśląc pierwsze mapy świata z ogromnym kontynentem na południowej półkuli, który nazwał Terra Australis Incognita. Kontynent ten miał równoważyć masę kontynentów półkuli północnej. Kiedy Abel Tasman odkrył Nową Zelandię w 1642 roku, początkowo właśnie ona była uznawana za Ziemię Południową. Kiedy James Cook 127 lat później dotarł do kontynentu australijskiego, udowodnił, że Nowa Zelandia jest tylko wyspą.
Nowa Zelandia była już wówczas zamieszkana przez Maorysów, którzy przybyli z wysp Oceanii w XII w. W ich języku nazwa kraju brzmi Kraj Długiej Białej Chmury. Ze względu na swoją niezależność i gotowość do walki z białym przybyszem, który pod koniec XVIII w. dotarł do wybrzeży Nowej Zelandii (wcześniej jej wyspy były uznane za nieciekawe i nienadające się do kolonizacji) los Maorysów przebiegł inaczej niż los rdzennej ludności Australii, Aborygenów. Maorysi są równoprawnymi członkami nowozelandzkiej społeczności, a ich przedstawiciele – cztery mandaty – zasiadają w parlamencie Nowej Zelandii.
Państwo Ładomirscy przylecieli do Auckland na Wyspie Północnej po 11 godzinach lotu z Bangkoku. Zwrócili uwagę na szczegółową kontrolę celną, której zostali poddani po wylądowaniu. Nowozelandczycy przykładają olbrzymią wagę do zachowania swoich endemicznych skarbów fauny i flory i chronią je przed napływem gryzoni i innych osobników zagrażających ich istnieniu (co przydarzyło się na kontynencie australijskim). Fauna Nowej Zelandia jest pozbawiona naturalnych ssaków (występują na niej tylko dwa gatunki nietoperzy), ale endemiczne gatunki ptaków kiwi (symbol państwa), tahake oraz papugi kea i kakapo stały się ich oczkiem w głowie Nowozelandczyków. Podobnie jak endemiczne gatunki flory – m.in. drzewa kauri i byki południowe – które stanowią 75% roślinności tego kraju.
Państwo Ładomirsy wynajęli samochód za przystępną cenę i ruszyli na zwiedzanie Wyspy Północnej. Już na samym swojej podróży początku zauważyli, że kraj jest bardzo zadbany – wykoszone, również na poboczach, trawniki, brak śmieci, świetnie oznakowane trasy, a w terenach górzystych – liczne kładki, schodki i równiutkie ścieżki. Chwalili liczne kampingi z wieloma udogodnieniami, z których mogli korzystać turyści. Jednym z takich udogodnień jest możliwość korzystania za przystępną cenę z sanitariatów i pryszniców na terenach basenów miejskich. Ujęła ich również życzliwość i uprzejmość mieszkańców Nowej Zelandii.
Wyspa Północna jest pokryta endemicznym lasem paprotników. Ich stylizowany liść, tzw. silver fern jest w godle sławnej drużyny rugby All Blacks najbardziej utytułowanej reprezentacji rugby na świecie (zdobywali trzykrotnie puchar świata w latach 1987, 2011 i 2015). Wyspa Północna słynie z wulkanów, gejzerów i gorący źródeł, w których można zażywać kąpieli. Czasami przykry zapach siarki wydobywający się z wulkanicznych jezior daje się we znaki – to przecież teren czynnych wulkanów – ale przepiękne widoki wulkanicznych gór odbitych w, szmaragdowych, żółtych i rzadziej niebieskich wodach rekompensują te przykre doznania. Najwyższym szczytem na wyspie jest nadal czynny wulkan Ruapehu (2 797 m n.p.m). W kraterze tego wulkanu znajduje się jezioro, które stale paruje. Stąd wzięła się nazwa wulkanu, która w języku maoryski znaczy Wybuchające Jezioro. Na tej wyspie znajduje się również największe na świecie gorące źródło – Jezioro Frying Pan, które jest położone Waimangu Volcanic Rift Valley, hydrotermalnym systemie utworzonym w 10 czerwca 1986 przez erupcję wulkanu Mount Tarawera.
Z Wyspy Północnej państwo Ładomirscy dotarli na Wyspę Południową samolotem, ponieważ lot okazał się tańszy niż przeprawa promem. Tu również wynajęli samochód i przemierzali nim wyspę odczuwając nie tylko zmienność krajobrazu, lecz również klimatu, który na tej wyspie był znacznie chłodniejszy. Niejednokrotnie budzili się rankiem w pokrytym szronem namiocie i patrzyli na oszronione owce pasące się na oszronionych polach. Cała marszrutę zaplanowali pod kątem ustalonego jeszcze w Tajlandii zatrudnienia w ramach ogólnoświatowego systemu Workaway. Workawey to odświeżenie pojęcia wolontariatu i bezpośredni kontakt z ludźmi potrzebującymi czyjejś pomocy. To wymiana pracy na jedzenie, dach nad głową i, niejednokrotnie, niebanalne towarzystwo. Pracując przez kilka tygodni w domu i ogródku swojego pracodawcy państwo Ładomirsy mogli zwiedzić sporą część Wyspy Południowej. Najbardziej byli rozczarowani lodowcami, które są zachwalane w licznych reklamach, a których nie ma tam, gdzie być powinny, bo stopniały jakiś czas temu. Odnaleźli za to liczne ślady bytności znanych na całym świecie Hobbitów i innych bohaterów trylogii „Władca Pierścieni”. Godne ujrzenia i zapamiętania były na pewno głazy Moeraki występujących na plaży Koehoke, na wybrzeżu regionu Otago, między miejscowościami Moeraki i Hampden. Również Skały Naleśnikowe położone na zachodnim wybrzeżu Wyspy Południowej robią niezapomniane wrażenie.
Po zwiedzeniu obu wysp byli jednak pod ogromnym wrażeniem bardzo pozytywnego PR, jaki na świecie zrobiła sobie Nowa Zelandia, w dużej mierze na fali reklamy i powodzenia filmów z serii „Władcy Pierścienia”. Jej krajobrazy w rzeczywistości odbiegają znacznie od tych wykreowanych cyfrowo na potrzeby filmu. Owszem, są widoki warte zobaczenia, ale podobne, a nawet bardziej spektakularne można zobaczyć znacznie bliżej, bez 30-godzinnego lotu z Polski do Nowej Zelandii. Lodowce są piękniejsze Himalajach, fiordy – w Norwegii, skały naleśnikowe występują również w Szkocji. Natomiast wartym obserwacji było życie mieszkańców tego kraju, kreowanego przez samych Nowozelandczyków na Królową Światowej Prowincjonalności. Jego mieszkańcy nie podniecają się geopolitycznymi problemami świata. Rzadko w ogóle rozmawiają o polityce i o pieniądzach. Nie lubią konfliktów i dlatego unikają w rozmowach tematów, które są ich źródłem. Mają proste marzenia – skończyć studia, dostać pracę, kupić dom i łódkę (w mieście prawie przed każdym domem stoi motorówka i traktor do jej przewożenia). Uprawiać surfing, jogging i, przede wszystkim, barbecue. Mają doskonałe warunki do tego, aby czuć się szczęśliwymi – tutaj praca nie jest najważniejsza, kariera też nie ma dużego znaczenia, bo najbardziej liczy się rodzina i przyjaciele, dom i hobby. Duże wrażenie zrobiła na nich aktywność ludzi w podeszłym wieku – nowozelandzkich emerytów. Nie tylko uprawiają masowo narodowy sport (tu zresztą wymyślony) – jogging – ale także aktywnie uczestniczą jako wolontariusze w życiu lokalnych społeczności oprowadzając zwiedzających po muzeach, parkach narodowych, pełniąc dyżury w bibliotekach publicznych, punktach informacyjnych.
Na swoim podróżniczym blogu www.gmladomirscy.wordpress.com ocenili, że Nowa Zelandia to: „najbardziej uporządkowany świat na naszej drodze. Taka gigantyczna makieta szalonego modelarza. Niewiele miejsca zostawiono dzikiej przyrodzie. Przycięte, ogrodzone, pomalowane. Wszędzie dojdziesz po ścieżkach, a w górach nawet po schodach. Nie znajdziesz tutaj widoków z Władcy Pierścieni, ale w wielu miejscach się zachwycisz. Jeśli Nowa Zelandia ma być przykładem dzikiej przyrody, to Biebrzański Park jest dzikszy od Parku Jurajskiego.”
W czerwcu przyszła kolej na najmniejszy kontynent i jednocześnie szóste pod względem wielkości państwo na świecie – Australię. Państwo Ładomirscy wylądowali na jej południowym wybrzeżu i zaczęli zwiedzanie Australii od Parku Narodowego Port Campbell, który jest położony na zachód od Melbourne. Zajmuje pas nadbrzeżnego płaskowyżu, opadającego wysokim, ponad 100-metrowym klifem do Oceanu Indyjskiego. Silne falowanie wód zmienia krajobraz, tworząc malownicze formy skalne w postaci grot, iglic, kopuł i łuków – słynny Most Londyński, (który zawalił się w 1990 r.), Nozdrze Wieloryba, Dwunastu Apostołów (po obsunięciu się jednej ze skał w 2005 roku pozostała już tylko ósemka Apostołów). Mieli też okazję udać się na morską wycieczkę zakończoną podglądaniem wynurzających się z wody wielorybów i tańczących wokół statku delfinów. A potem, wynajętym samochodem, udali się wzdłuż wschodniego wybrzeża, aż na do miejsca, gdzie zaczyna się Wielka Rafa Koralowa. Po drodze zahaczyli o Sydney. Próbowali również na tym kontynencie zdobyć jego najwyższy szczyt, ale, podobnie jak to miało miejsce w Andach, Góra Kościuszki (2228 m n.p.m.), położona w Górach Śnieżnych odniosła się do nich nieżyczliwie spowijając się nie tylko mgłą, ale również pokrywą lodową, która ostatecznie zniechęciła dzielnych podróżników do postawienia stopy na oblodzonym szczycie. Warunki zimowe, jakie panowały w górach w tym pokrytym w 90% przez pustynię kraju zupełnie ich zaskoczyły. Okazało się, że w lipcu-sierpniu „ciepła Australia to tylko mrzonki, bo w nocy jest bardzo zimno i namiot wygląda jak w czasie środkowo- europejskiej zimy.”
To czego odmówiła Góra Kościuszki, zrekompensowała im z nadwyżką fauna i flora, równie endogeniczna jak ta w Nowej Zelandii. Kangury, wombaty, misie koala były na wyciągnięcie ręki, nie tylko w odwiedzanych po drodze parkach, takich jak np. Steve’a Irwina Australia Zoo w miejscowości Beerwah, miejscowość położonej o ok. 80 km na północ od Brisbane. Przy okazji państwo Ładomirscy ostrzegali wręcz przed jazdą po zachodzie słońca, bo wtedy wszystkie kangury urządzały sobie zawody polegające na tym, który bardziej przestraszy jadącego kierowcę przeskakując mu tuż przed maską samochodu. Takie spotkanie na drodze jest bardzo niebezpieczne dla obu stron – kangur nie ma szans w zetknięciu z pędzącym samochodem, ale samochód i jadący w nim kierowca też ma przechlapane ze względu na sporą masę dorosłego kangura.
Jadąc w kierunku Wielkiej Rafy nie omieszkali wpaść na Przylądek Byrona – najbardziej na wschód wysuniętą część kontynentu. Zimowa pogoda nie zniechęciła pana Marka i po dotarciu do Wielkiej Rafy zażył kąpieli w Morzu Koralowym. Warto nadmienić, że Wielka Rafa Koralowa, największa na ziemi pojedyncza struktura wytwarzana przez organizmy żywe, jest widoczna z kosmosu w postaci białej smugi na tle błękitnego oceanu. W tym miejscu rozpoczęli drogę powrotną, starając się nie powtarzać wcześniej przebytej trasy. Ich celem było dotarcie na czas do kolejnego gospodarza, z którym byli umówieni w ramach międzynarodowej organizacji Workaway. Przebywając w australijskim gospodarstwie w Barthurst i wykonując różne prace przy remoncie domu mieli, podobnie jak w Nowej Zelandii, czas na zwiedzenie okolicy. Podróżując po okolicy podziwiali widoki w Górach Błękitnych, które stanowią część Wielkich Gór Wododziałowych. Park Narodowy Gór Błękitnych znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. W tych okolicach, zupełnie przypadkiem, trafili na miejscowość o nazwie bliską ich sercu, czyli Woolomin.
Swoją podróż po Australii państwo Ladomirscy zakończyli krótkim pobytem w Sydney. Mieli wreszcie okazję do skosztowania steku z kangura i powłóczenie się po mieście. Z pylonu Harbour Bridge podziwiali widok na całą zatokę Port Jackson. Odwiedzili też oceanarium, które zostało zanurzone pod wodą. Z podwodnych korytarzy, zbudowanych ze szkła, mogli obserwować cały podwodny świat – wszyscy wodni mieszkańcy pływali nad głowami zwiedzających. We wrześniu, po przebyciu 6000 km po wzdłuż wschodniego wybrzeża Australii, z lotniska w Sydney, państwo Grażyna i Marek Ładomirscy wrócili do Polski.
Zebrani w Izbie goście zasypali panią Grażynę i pana Marka brawami, po których posypały się liczne pytania dotyczącej tej części ich podróży. Na wszystkie oboje odpowiadali chętnie i wyczerpująco. Rozpoczęła się mniej oficjalna część wieczoru i można było zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z australijskim kapeluszu lub z maoryską przepaską, które państwo Ładomirscy przynieśli na to spotkanie. Wieczór przeciągnął się do późnych godzin.