Maria Wodiczko-Szańkowska

Maria Wodiczko
Zwiedziłam wiele muzeów i galerii, podziwiałam zebrane tam zbiory, ale to, co czułam oglądając zebrane z takim pietyzmem i zaangażowaniem przez Panią Danutę Michalik pamiątki związane z moją rodziną Wodiczków, nie da się z niczym porównać.

Jestem wdzięczna Pani Danucie Michalik za inicjatywę i trud, który włożyła w zebranie i uporządkowanie pamiątek, które przetrwały różne zawieruchy.

Przeglądając stare fotografie i czytając ocalałe listy czułam, jak odsłania się stara kotara odległej przeszłości i zobaczyłam jak w fotoplastykonie często oderwane obrazy, które pamiętam z najwcześniejszego dzieciństwa.

Byłam kilkuletnim dzieckiem, kiedy z Rodzicami, Babcią Anią i Dziadkiem Franciszkiem uczestniczyłam w koncercie, którym dyrygował mój Stryj Bohdan. Widzę jak przez mgłę wyprostowanego Dziadka wpatrzonego w wysoką, szczupłą postać, która panowała na orkiestrą. Widzę też twarz Babci Ani, po której płyną stróżki łez szczęścia i wzruszenia. Wydaje mi się, że był to koncert dyplomowy, albo jeden z pierwszych po powrocie Czech.

Szczęśliwe miejsce w moim sercu i pamięci zajmuje Dziadziuś Franciszek. Wysoki, szczupły dżentelmen z laseczką, lekko uśmiechnięty, proponuje mi spacer po Wołominie. Jak ja na to czekałam. Wiedziałam, że taki spacer skończy się w cukierni, gdzie majtając nogami pod krzesłem będę jadła lody z pucharka, byłam zachwycona, że potraktowano mnie jak dorosłą damę.

Zbyt dużo zajęłyby mi ożywające wspomnienia, ale jedno jest szczególne. Byłam już panienką, chyba zaczynająca studia i przyjechałam z Rodzicami na imieniny Babci Ani. Dziadziuś konspiracyjnym gestem wywołał mnie do ogródka, wręczył plik banknotów z prośbą, żebym za wszystkie pieniądze kupiła kwiaty dla Babci Ani. Był już bardzo chory, po ciężkiej operacji i był chyba pewien, że to ostatnie imieniny, w których bierze udział. Argumentował krótko ale wymownie: „to i tak mało za wszystkie lata pracy, dbałości o dom, dzieci i o mnie”. W zimie tego roku odszedł na zawsze.

Pamiętam też żartobliwe sceny, kiedy w dniu imienin Babci mój Tata Eugeniusz z bratem Bohdanem i stryjem Alojzym (bratem Dziadka Franciszka) urządzili koncert: jeden na pianinie, drugi na skrzypcach, trzeci na wiolonczeli wykonując jakieś dziwne utwory typu orkiestry podwórkowej, doprowadzając tym Dziadka do śmiechu i udawanego oburzenia.

Po obejrzeniu wystawy czuję, jak kłębią mi się coraz liczniejsze wspomnienia i właśnie za te chwile powrotu do dzieciństwa i młodości dziękuję Pani Danusi Michalik, bo tylko jej wysiłkowi zawdzięczam obudzenie mojej pamięci. Przed oczami przewijają mi się jeszcze pozostali członkowie rodziny: Stryj Alojzy – brat Franciszka pięknie grający na wiolonczeli – rozstrzelany przez Niemców, Stryj Jerzy – kapitan Żeglugi Wielkiej, na stałe zamieszkujący po wojnie we Francji – już zmarły, Ciocia Halina przebywająca w Genewie i Ciocia Jadwiga, która mieszkała w czasie okupacji w Ząbkach i prowadziła pocztę. Po zakończeniu wojny przeniosła się do Sławna, gdzie pracowała w szpitalu jako intendentka – obydwie już nie żyją.

Jak przez mgłę pamiętam jeszcze siostrę Franciszka – Jadwigę Kuncową, która była nauczycielką i z mężem Stanisławem prowadziła szkołę w Korytnicy na kresach Polski. Byłam u nich w lecie 1939 r., tuż przed wybuchem wojny. Była czymś w rodzaju „Siłaczki” Żeromskiego, nie tylko uczyła dzieci, ale zadbała również, aby okoliczni chłopi mieli gdzie pracować i zorganizowała betoniarnię wykorzystując miejscowy surowiec. Produkowali kręgle studzienne, dachówki i wkrótce cała ich wieś przestała być pokryta słomą. Zdobyli ogromny szacunek wśród mieszkańców i dzięki nim nie zostali zamordowani, jak wielu innych Polaków, o uprzedzono ich wcześniej o „czystce” szykowanej przez nacjonalistów ukraińskich i ułatwiono ucieczkę przez Bug.

Również jak przez mgłę pamiętam Stryja Stefana oraz ich trzech synów: Romana, Ziuczka i chyba Wojtka. Matka Bronisława została zamordowana przez Ukraińców. O ile mnie pamięć nie myli, mieszkał z nimi ojciec Dziadka Franciszka i Stefana – Vaclav – zapamiętałam, że kiedy chłopcy psocili, zdenerwowany krzyczał na nich po czesku.

Przypominam sobie też aresztowanie przez Niemców Bohdana – na początku września 1944 r. Było to w Choszczówce, gdzie wynajmował domek i ukrywał się z żoną Inką i rocznym Krzysiem. Do Choszczówki dotarłam z Rodzicami z Warszawy pod koniec sierpnia 1944 r. i zamieszkaliśmy w pustym drewnianym domku, obok domu, gdzie mieszkał Bohdan. Dookoła były lasy, a w nich partyzanci, którzy wykonali wyrok na terroryzującym okolicę oficerze niemieckim. W odwecie Niemcy aresztowali mężczyzn i wywieźli ich na roboty do Niemiec. Wśród nich był Bohdan. Do Polski wrócił w 1945 r. i od tego czasu poświęcił się organizowaniu życia muzycznego w Polsce.

Wielu odeszło od nas i zostały po nich tylko pamiątki zgromadzone przez Panią Danusię Michalik, której za włożony trud z całego serca dziękuję.

Maria Wodiczko-Szańkowska
Warszawa, 20.11. 2011 r.

Powrót

Komentarze są wyłączone.