Bohaterami kolejnego spotkania z cyklu Podróże Wołominiaków, które odbyło się w Izbie Muzealnej Wodiczków 21 lipca byli uczestnicy trekkingowej wyprawy wokół Annapurny. Spotkanie poprowadził Wojciech Łochowski, który pełnił rolę przewodnika, opiekuna i kierownika tej wyprawy zorganizowanej w lutym 2010 roku.
Annapurna jest szczytem pasma Himalajów i należy do grupy słynnych ośmiotysięczników. Założeniem wyprawy było wykonanie od zachodu na wschód połowy trasy okrążającej Annapurnę aż do przełęczy Thorong La. Z Warszawy przez Helsinki grupa dotarła do Katmandu. Tu spędzili noc i po raz pierwszy degustowali miejscowe danie – pierożki momo. Z Katmandu wyruszyli miejscowym autobusem do Pokhary, gdzie wynajęli dwóch Szerpów do dźwigania cięższego ekwipunku wyprawy. Trasa wiodła wzdłuż rzeki Kali Gandaki, początkowo na wysokości 800 m n.p.m., ale w ciągu pierwszego dnia wysokość wzrosła do 1540 m, a drugiego do 2855 m n.p.m. W osiągniętym trzeciego dnia punkcie widokowym Poon Hill uczestnicy znaleźli się na wysokości 3193 m n.p.m. Nad rzeką Kali Gandaki wzdłuż trasy położone są liczne wioski, w których można obserwować codzienne życie, pracę na roli i obyczaje mieszkańców tego regionu, można zwiedzać i podziwiać przydrożne świątynie, kapliczki i klasztory. Przy odrobinie szczęścia można też wziąć udział w miejscowym weselu lub przedstawieniu teatralnym. Często przez znaczną część dnia można liczyć na towarzystwo miejscowych piesków.
Trasa trekkingu wiodła przez dwa wiszące mosty, strome podejście po 3767 schodach przez Ghorepani z punktem widokowym Poon Hill, Tatopani z gorącymi źródłami, w których można było zażyć kąpieli, Danę, Ghasa, Kalopani z widokiem na cztery wierzchołki Annapurny, Larjung z pięknym widokiem na szczyt Dhaulagiri, Tukuche, Marphę, Jomsom, stolicę dystryktu Mustang i Muktinath. Po drodze można korzystać z szerokiej oferty noclegowej o bardzo zróżnicowanych warunkach komfortowych i związanych z nimi cenach. Praktycznie co 2-3 godziny można spotkać na trasie hotelik oferujący posiłek i nocleg. Kuchnia w tym rejonie jest zdecydowanie wegetariańska, ale można trafić czasami na kotlet z jaka lub kurczaka. W menu przeważają pierożki momo, ziemniaki, miejscowe sery, chlebki tybetańskie i warzywa. Częstym daniem jest indyjska potrawa daal bhat – sos z soczewicy podawany z ryżem i curry. Trasa obfituje również w punkty medyczne, w których można nabyć miejscowe produkty na różne dolegliwości związane z dużą wysokością – problemy z aklimatyzacją, wysychająca śluzówka oka, skręcona lub nadwyrężona marszem noga.
Krótki fragment trasy z Tatopani do Jomsom uczestnicy odbyli wynajętym samochodem, zmuszeni strajkiem Szerpów niezadowolonych z nadmiernego obciążenia. Przed Jomsom zwiedzili jeszcze miasteczko Marpha położone na wysokości 2665 m n.p.m. Marpha jest bardzo interesującym, czystym miasteczkiem o uliczkach wykładanych kamiennymi płytami. W górnej części miejscowości znajduje się ciekawa gompa, w której od czasu do czasu organizowane są kolorowe uroczystości, podczas których zamaskowani mnisi wykonują rytualne tańce. Duży młyn modlitewny na zewnątrz świątyni liczy ponad 100 lat, pochodzi z Tybetu i jest darem od Dalaj Lamy. W Jomsom znajduje się mały port lotniczy położony na wysokości 2682 m n.p.m. Otoczony przez pasma górskie o wysokości przekraczającej 8000 m n.p.m., jest zaliczany do jednych z bardziej niebezpiecznych lądowisk na świecie. Ze względu na wiatry, które w porze zimowej zaczynają wiać w godzinach popołudniowych samoloty korzystają z tego lotniska tylko w godzinach przedpołudniowych. W Jomsom udało się uczestnikom wyprawy wziąć udział w kolejnym weselu, w którym pełnili rolę honorowych gości. Swój udział w nim pan Wojciech upamiętnił wpisem do księgi weselnych ofiarodawców.
Za Jomsom zmienia się krajobraz – kończą się wielkie Himalaje, nadciąga Tybet z niewielką ilością opadów deszczu, brązowym kolorytem gór. Szlak wiedzie nadal wzdłuż koryta rzeki, które w porze zimowej zamienia się w kamienną pustynię o szerokości prawie 1 km. Po drodze z Jomsom do Muktinath znajdują się ruiny miasteczka-twierdzy Jharkot.
Miasteczko Muktinath jest świętym miejscem zarówno dla hinduistów jak i buddystów, wymienianym już w Mahabharacie — księdze mitologii hinduskiej napisanej ok. 300 lat przed naszą erą. W górnej części miejscowości, w ogrodzonym zagajniku, stoi szereg czortenów, świątyń buddyjskich i hinduistycznych, w tym największa — Vishnu Mandir − poświęcona Wisznu, a w jej pobliżu — 108 źródeł wody używanej zarówno do picia, jak i rytualnych ablucji. W buddyjskiej świątyni Jollo Muki Gompa (zwanej również Nying-ma pa), obok wody, z ziemi wydobywa się gaz, zapalany przez pielgrzymów ku czci bóstw. Muktinath jest symbolem charakterystycznego dla Nepalu synkretyzmu dwóch religii: hinduizmu i buddyzmu. Przybywają tu pielgrzymi, nie tylko z Nepalu, ale również z Indii, aby odprawić rytualne modlitwy w miejscu, gdzie spotykają się cztery żywioły: ziemia, woda, powietrze oraz ogień – pochodzący z zapalonego gazu ziemnego. Niezwykłą atmosferę tego miejsca tworzą modlący się pielgrzymi, dymy i zapach kadzideł, rozbrzmiewające modlitwy i powiewające flagi modlitewne.
Przed powrotem do Jomsom część grupy – Adek i Kamil – postanowiła zdobyć najwyższą na tej trasie przełęcz Thorung La (5416 m n.p.m.). Niestety, brak czasu i skala trudności uniemożliwiły ochotnikom osiągnięcie tej wysokości. W drodze powrotnej utworzyły się 3 grupy, które dotarły do Jomsom różnymi drogami. Plan samolotowy legł jednak w gruzach z powodu gwałtownego załamania się pogody – mgła i śnieg. Ponieważ grupa miała zarezerwowane bilety do Parku Narodowego Chitwan, postanowili wracać czym się dało. Najpierw dżipem, który miał problemy z pokonaniem zasypanej śniegiem trasy. Podróż tę przerwało osuwisko z kamieni i błota, które uniemożliwiło dalszą jazdę. A więc na piechotę, w deszczu ze śniegiem, aż do kolejnego obsunięcia się drogi, które udało się pokonać. Po drugiej stronie osuwiska udało się wsiąść do autobusu, z którego przesiedli się do terenowego busika. Z niego przesiedli się do dwóch dżipów, których kierowcy zgodzili się przewieźć ich nocą do Pokhary. Niestety, oba uległy awarii, ale udało się przesiąść z nich do wezwanych na pomoc taksówek. Ośmiodniowa w jedną stronę podróż w stronę powrotną trwała tylko 1,5 dnia.
Po dniu relaksu w turystycznej i słonecznej Pokharze, po traumatycznych przejściach spowodowanych załamaniem się pogody, grupa pożegnała się z dwoma Szerpami, którzy towarzyszyli jej przez cały trekking. Autobusem dotarli do Parku Narodowego Chitwan utworzonego w 1973 r. i wpisanego w 1984 r. na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Park leży na zboczach pasma himalajskiego Siwalik. Spośród bogatej fauny parku można wymienić: tygrysa bengalskiego, nosorożca indyjskiego, lamparta, jelenia aksis, jelonka bengalskiego, gaura, delfina słodkowodnego i krokodyla błotnego. Udało się też zaliczyć spływ rzeką i obejrzeć z bliska ówczesną atrakcję Parku – ledwo co narodzone słonie bliźnięta. Wieczór zakończyli na tańcach miejscowego ludu Tharo.
Po atrakcjach przyrodniczych przyszła kolej na zwiedzanie Katmandu, z którego samolotem przelecieli do Dheli. Tu wsiedli w szybki pociąg i udali się do Akry. Z niej powrót do Dheli, kilka dni na zwiedzanie i powrót do domu.
Po prelekcji pana Wojtka wszyscy zromadzeni w Izbie goście zostali zaproszeni na degustację indyjskich potraw dostarczonych z wołomińskiego Indyjskiego Bistro. Były to ciapaty (placki naan) i panierowane warzywa z pieca Tandoor oraz bardzo smaczne orientalne sosy. Nie zabrakło też lassi z owoców mango i herbaty masala.